Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

sobota, 5 lutego 2011

Kuchnia Pana Boga






















To miał byc dzień (a przede wszystkim wieczór) bez komputera. Czekała na mnie przecież nowa książka (właściwie czeka ich kilka) - niedawny zakup w sklepie zwanym księgarnią. Niestety, nie są one tak popularne jak te z samochodami, sprzętem RTV i AGD, komputerami i fatałaszkami (te ostatnie, nie da się ukryc, też lubię :) "Pieśń słoneczna Róży Bluszcz" wydała mi się odpowiednią lekturą - za oknem tłukące się w rytm silnego wiatru (wieje u nas dzisiaj, że hej!) okiennice, a słoneczno - pachnący (franciszkański) tytuł dawał nadzieję na odrobinę ciepełka. Książkę napisał Jan Grzegorczyk, autor "sensacyjnej" przed paru laty trylogii o księdzu Groserze. "Sensacyjnej", bo opowiada o tym, że bycie kapłanem nie chroni przed popełnianiem błędów, co akurat dla mnie jest rzeczą oczywistą. Warto nadmienic dla niewtajemniczonych, że ukazała się ona w dominikańskim wydawnictwie "W drodze" i nie jest na liście książek zakazanych :), przeciwnie - sama umieściłabym ją na liście tych NAKAZANYCH, OBOWIĄZKOWYCH niemalże. Polubiłam fikcyjnego księdza Grosera, bo bliscy mi są ludzie poszukujący, zagubieni, prawdziwi po prostu, miałam więc nadzieję, że bohaterów "Pieśni słonecznej" obdarzę nie mniejszą sympatią. Nie przyszło mi jednak do głowy, że znajdę w tym tomie opowiadań motyw kulinarny! Jakież więc było moje zaskoczenie, gdy dotarłam do strony dwusetnej i fragmentu, w którym niejaki ojciec Idzi (franciszkanin) tłumaczy tytułowej bohaterce, oczekującej spektakularnego nawrócenia swojego byłego szefa: "Widzisz, Pan Bóg to jest niezwykły KUCHARZ. Jego POTRAWY są wyszukane, zadziwiające. Na każdego człowieka ma inny PRZEPIS. Niektórzy muszą skruszec w occie jak królik. Nie masz pojęcia, jakie PIKANTNE dania szykuje z twojego Remana, jakimi ZIOŁAMI go poprószy (...), już coś WYSMACZY ekstra w swojej KSIĘDZE KUCHARSKIEJ".
To miał byc wieczór bez komputera, ale po przeczytaniu tych słów musiałam się nimi podzielic. Zrobiłam jeszcze dwa zdjęcia czytanego egzemplarza z zasuszoną różą dla okrasy (jakież to smakowity rzeczownik - patrz: Kuchnia z Okrasą) z braku tych żywych (wiadomo zima) i tak wyszedł mi (upichcił mi się niniejszy post). Zachęcam, jak zawsze, do lektury. Może przy herbatce z dzikiej róży ( z miodem oczywiście) na przykład - świetny sposób na smutki, osłabienie, w mig powraca się po niej do zdrowia. Po najnowszej książce Grzegorczyka też!

4 komentarze:

  1. Szum wokół książek wydawanych przez księży, które "pokazują zupełnie inny kościół" jest dla mnie zupełnie niezrozumiały.

    Przykładem mogą być książki księdza Knotza, robiące zawrotną karierę, że ksiądz jest taki postępowy itp. A przecież to podane w lekkiej formie oficjalne nauczanie i nic nowego tam nie ma! (to znaczy nadal jest to z czym się nie zgadzam co do zasady,czyli ingerowanie w intymne życie dwojga dorosłych ludzi, ale to temat na zupełnie inną i - moim zdaniem - smutniejszą historię).

    W każdym razie ludzie chyba nie są przyzwyczajeni do tego że ksiądz może pisać "po ludzku" a nietylko używać metajęzyka teologii..

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Małe uściślenie - Jan Grzegorczyk nie jest kapłanem. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciociu a z ciekawości, czytałaś coś Hołowni może? Jeśli tak, to jakie wrażenia?

    Ja tylko przeglądałam "tabletki z krzyżykiem", dość zabawne.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Książek Szymona Hołowni nie czytałam, ale chętnie zaglądam na jego blogi (zachęcam!). Cechuje go lekkośc w pisaniu o sprawach, które lekkimi nie są, ale ich nie spłyca (takie jest moje wrażenie). Pozdrawiam serdeczniuchno.

    OdpowiedzUsuń