Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Pensjonarki i malinowa herbata





Pisanie pamiętników i dzienników jeszcze kilkanaście lat temu (dla współczesnych nastolatków w czasach zamierzchłych bardzo) było zajęciem typowo babskim (bardziej elegancka forma: kobiecym). Wyjątki od tej reguły są nieliczne (na przykład Jan Chryzostom Pasek - najwybitniejszy pamiętnikarz i jednocześnie największy awanturnik baroku, Ignacy Rzecki z "Lalki" Prusa - autor pamiętnika subiekta, Miron Białoszewski - jego "Pamiętnik z powstania warszawskiego" zrobił na mnie niezwykłe wrażenie). W grudniowym numerze "Zwierciadła" ukazał się ciekawy tekst o Salomei Słowackiej. Okazuje się, że matka autora "Balladyny" była utalentowana literacko. Tkwiła w niej wielka potrzeba pisania, ale żyła w czasach, gdy kobieta miała byc przede wszystkim dobrą żoną i matką. Pani Salomea zaczęła więc pisac pamiętniki w formie listów. Ich powiernikiem stał się Antoni Odyniec (należał również do wymienionych wyżej mężczyzn - pamiętnikarzy). Dzisiaj zapewne byłaby znaną pisarką albo w najgorszym (nie jest to zbyt odpowiednie słowo, ale inne nie przychodzi mi do głowy) razie prowadziłaby blog. Dużo młodszy od niej Odyniec mógłby więc bez problemów czytac jej "bazgraninę" (tak - kokieteryjnie na pewno - mawiała o swych tekstach). Kiedy przeniósł się z Wilna do Warszawy (proszę sprawdzic na mapie - to spory kawałek drogi) posyłała mu ją pocztylionem (przez trzydzieści lat!).
Dzisiaj nie ma już pensjonarek zamykających na kluczyk skrycie prowadzony zeszycik z sekretnymi zapiskami. Są za to komputery i laptopy umożliwiające prowadzenie bloga. Kiedyś zachęcałam uczniów do zakładania pamiętników, bo systematyczne pisanie (z góry przepraszam za pedagogiczno - metodyczny ton) doskonali językowo i wyrabia styl, dzisiaj namawiam ich do prowadzenia blogów. Proponuję im raz na jakiś czas zakładanie ich w imieniu bohaterów lektur i taka forma zadania większości się podoba. Oni kochają Internet miłością bezwzględną i niewymuszoną, ja kocham literaturę (taką samą miłością) i mam nadzieję, że - parafrazując przysłowie: "Przez żołądek do serca" - uda mi się przez komputer przekonac ich do książek. Nadmienic muszę, że role czasami się odwracają, bo do założenia bloga zainspirowała mnie moja była uczennica, a jednocześnie córka mojego kuzyna. Niniejszy, pierwszy post właśnie jej dedykuję. Klaudyna jest studentką kulturoznawstwa i socjologii i od przeszło roku mieszka w "Ziołowym Zakątku" (to tytuł jej bloga). Zajrzyjcie do niej koniecznie!
Wiadomo już nieco, o czym będzie mój internetowy pamiętnik. Sam tytuł (metaforyczny trochę) sporo wyjaśnia. O literaturze już było, czas na "cynamon", czyli stronę kulinarną (skromniutką bardzo) mojej "bazgraniny" (mówię - piszę to bez kokieterii). Dopadło mnie małe przeziębienie, więc, żeby nie dopuścic do większego, ostatnio najczęściej popijam herbatę malinową. Wszystkim wiadomo, że ten ulubiony owoc Słowackiego (ładnie mi się nawiązało do pierwszego akapitu; tak całkiem na marginesie w herbaciarni "Gołębnik" na Gołębiej w Krakowie serwują smakowitą "Balladynę"), mają silne działanie przeciwbakteryjne i przeciwzapalne. Zwiedzjąc w sierpniu opactwo w Tyńcu (piękne miejsce - polecam!), zakupiłam w klasztornym sklepiku suszone maliny. Przydały się teraz. Wystarczy kubek (koniecznie ładny) z wrzątkiem. Topimy w nim pachnący wakacjami susz, słodzimy miodem (może więc raczej "miodzimy") i gotowe. Samo zdrowie, którego Wam na początku całkiem nowiutkiego roku wszystkim życzę.

4 komentarze:

  1. Widzę, że przypadł mi w udziale pierwszy komentarz (mój, mój!:))

    Bardzo dziękuję za dedykację i życzę dużo wytrwłości oraz radości z prowadzenia bloga :-)

    Post przeczytała z przyjemnością i czekam na więcej!

    Pozdrawiam i życzę zdrowia,

    Atria C.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiersze w cynamonie...

    trzasnęły drzwi, wróciłam do domu
    buchnęło w oczy kurzem cynamonu
    [aaapsik]
    zamieszał pyłek w oku, zawiercił w nosku
    [aaaapsik]
    myslami poleciał po prostu
    do pokoju drewnianego
    usiadł na rękawie swetra wełnianego
    nadstawił cynamonowe uszko
    i czeka na kolejny post - cacuszko!
    Z pozdrowieniami dla najlepszej nauczycielki (nie tylko języka polskiego)...
    PS. właśnie chłodzą się gorzko-słodkie pralinki z Ziołowego Zakątka:) /Gratuluję Kludyna kulinarnego polotu i równie ciekawego bloga/

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, kim jesteś, Polu, ale bardzo dziękuję za miłe słowa i liryczny cynamonowy "okruszek". Pozdrawiam, mając nadzieję, że się ujawnisz będziesz mi podsyłac takie wierszowane cudeńka :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybaczcie Wiersze w cynamonie, że się wcinam
    ale na dwód istnienia pralin podsyłam ich zdjęcie. Dodam tylko, iż obok kakao pralinki ramię w ramię przypruszyły się cynamonem - ummm ten zapach

    OdpowiedzUsuń